64202014863723100000000000000000000000000000000000

Jeszcze jeden rodzaj miłości

                                                                                                                                          

Davidowi

 

Uwielbiam prelegentki. Oczywiście tylko te dojrzałe, czarnowłose, z pasemkami siwizny, w okularach, o inteligentnym spojrzeniu, a więc obdarzone wszystkimi cechami przynależnymi do ideału, doktorantki manipulujące przy rzutnikach, których twarze z pozoru onieśmielone wielkością audytorium wyłaniają się z półcieni sal uniwersyteckich, kobiety wykształcone i odrębne, krytyczne i mądre, zanurzone w idei. I chociaż sam jestem przeciwnikiem idei, to podporządkowałbym się bez wahania jakiejkolwiek idei, byle tylko móc obcować z jej piękną wyznawczynią; jak to mówią; miłość nie zna ceny (i mają wiele racji).

Moja prelegentka objawiła się w burzy oklasków.

Oto ma na sobie czarno-niebieską koszulę męską, niezapiętą, spod której wystaje czerwony sweter z głębokim dekoltem, w kieszeni spodni, jak na mój gust zdecydowanie zbyt szerokich, z wrodzoną sobie stanowczością, co wywnioskowałem z jej późniejszego zachowania, umieszcza palce lewej dłoni, pozostawiając na widoku jedynie kciuk, prawą obejmuje mikrofon. Cierpliwie czeka aż ucichnie wrzawa, po czym zupełnie bezwiednie eksponuje twarz. Jej twarz.

Twarz prelegentki.

Usta prelegentki.

Słowa prelegentki.

Umysł prelegentki.

W takich właśnie chwilach, chwilach, kiedy w uniesieniu obserwuję prelegentkę, nucę sobie w myślach moją ulubioną, zasłyszaną w dzieciństwie piosenkę: Bo fantazja, bo fantazja, bo fantazja jest od tego, aby bawić się, aby bawić się, aby bawić się na całego.

W prelegentce potrzebna jest oczywiście pewna doza feminizmu, jedynie prelegentka-feministka jest w stanie rozbudzić moje żądze. To żaden paradoks. Pociąga mnie niezależność, bezkompromisowość, pociąga mnie autonomia. Już od wielu lat chodzę na wszelkiego typu wykłady, seminaria, prelekcje, sympozja i spotkania otwarte, częstokroć wpraszam się na bezczelnego, stosując przy tym najprzeróżniejsze fortele i sztuczki, kluczę, udaję kogoś innego, wypowiadam przed wejściem wyuczone sentencje, pozwalam sobie nawet na drobne kłamstewka i mistyfikacje, po to tylko, by po raz kolejny ujrzeć prelegentkę. Oczywiście nie każda prelegentka wpasowuje się automatycznie w akceptowane przeze mnie kontury wzorca idealnej prelegentki, co gorsza, coraz trudniej o prelegentkę zbliżoną choćby do ideału. Statystyka jest zatrważająca.

Ileż dni musiało upłynąć, abym dziś mógł ujrzeć moją prelegentkę. Ileż miejsc musiałem odwiedzić. Ileż energii włożyłem w proces wyszukiwania właściwej prelegentki…

Lecz oto jest!

Lecz oto stoi tu teraz przede mną idealna prelegentka i wygłasza prelekcję. Ma kruczoczarne, upstrzone pasemkami siwizny włosy, rogowe okulary i piękny, inteligentny wyraz twarzy. Jej nozdrza drżą w sposób niemal niedostrzegalny, w sposób, który tylko ja potrafię zauważyć, wychwycić, tak jakby rzeczywiście drżały tylko dla mnie, jej słowa przepływają przeze mnie, a intonacja wielokrotnie złożonych zdań wprawia mnie w ekstazę.

Mógłbym słuchać tych słów godzinami…

Niezależnie od tego, czego dotyczyłby słowa prelegentki, byłbym w stanie wsłuchiwać się w nie dniami i nocami, mógłbym chłonąć je i przyswajać, mógłbym, gdybym tylko mógł, rozłożyć materac i ułożyć się do snu, obserwując w zachwycie niknące na horyzoncie kontenerowce dalekomorskich słów wypływające z rozkołysaną płynnością z ust prelegentki.

Naturalnie nikt mnie nie zrozumie. Nikt, tak jak ja, nie jest w stanie pojąć/objąć/docenić złożoności fenomenu prelegentki, a jeśli nawet znalazłaby się osoba wyposażona w zestaw podobnych do moich odczuć/przeczuć/intuicji/uczuć (w co oczywiście wątpię) i tak dobrowolnie nigdy się do nich nie przyzna. Ma lekką chrypkę, ale ta dodaje jej tylko uroku. Tajemniczo chrząka. Robi krótkie pauzy, którymi podkreśla fragmenty swej wypowiedzi. Naprawdę nikt. Pogodziłem się z tym. Krąży po sali. Zatrzymuje się w pół drogi. Powtarzam: nikt nie jest w stanie. Zawraca. Wydaje się być całkowicie pochłonięta prelekcją – ale to tylko pozór, tak naprawdę jest świadoma swego ciała, jest maksymalnie skoncentrowana na swoim ciele, dysponuje nim w sposób nieomal niedostrzegalny, i znów ja (z całego audytorium znów tylko ja!) dostrzegam to i oczywiście nie daję niczego po sobie poznać. Bo fantazja, bo fantazja, bo fantazja jest od tego, aby bawić się, aby bawić się, aby bawić się na całego.