1385680601834940000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000

Tę spokojną, miłą rodzinę dwa domy od Lotwisa (obecnie na
emeryturze po trzydziestu latach pracy w Okręgowym Rejestrze
Aktów Prawnych) i jego żony zastąpiła samotna kobieta, o której
historii i profesji nic nie było wiadomo, posiadaczka dwóch
robiących sporo hałasu dużych psów. Nic w tym złego. Lotwis sam
miał psa, który czasem szczekał, podobnie jak psy innych ludzi
w okolicy. Okolica była jedną z tych, gdzie psy ujadają za
ogrodzeniami, a ludzie nieraz palą śmieci albo trzymają wraki aut
u siebie na podwórku. Była teraz zaklasyfikowana jako półwiejska,
chociaż za Eisenhowera, a także za Kennedy’ego i jeszcze za
Johnsona figurowała w rejestrach jako osiedle drugiej klasy, a więc
klasy deweloperskiej, w istocie pierwsze takie zarejestrowane
osiedle w mieście. Szczęście mu nie sprzyjało, bo nie awansowało do
rangi ekskluzywnych, co pozwoliłoby mu rosnąć dalej, jak to było
w przypadku Hawthorne 1 i 2 czy Yankee Ridge, które zbudowano
w latach siedemdziesiątych na przejętych przez miasto terenach
wiejskich dalej na wschód. Składało się z dwudziestu ośmiu domów
przy dwu przecinających się asfaltowych ulicach i takim pozostało,
a południowa część miasta, która ciągnęła się w jego kierunku, nie
była bynajmniej ekskluzywna; tworzył ją lekki przemysł i jakieś
magazyny oraz firmy zbożowe, a jedyną zabudowę mieszkaniową,
w znaczeniu jakichś podstawowych warunków mieszkalnych,
stanowiło jedno duże i jedno małe osiedle przyczep, które przytulały
się do starego przedmieścia odpowiednio od północy i zachodu; na
południe od niego była autostrada i porządny kawał pól uprawnych
ciągnący się aż do niewielkiego, przyjemnego Funk’s Grove,
położonego o trzynaście mil na południe, przy drodze nr 51. No
i tak. W zasięgu wzroku Lotwisa, jeżeli wyszedłszy akurat na dach,
uwijał się przy rynnach czy filtrze na komin, znajdowały się zakład
złomowania samochodów, a także Wyroby Masarskie Hurtem
i Specjalnie Dedykowane Southtown, czyli mówiąc mniej
wyrafinowanym językiem – rzeźnie. Ale ludzie, którzy tu mieszkali,
a którzy pod okiem Lotwisów stopniowo się tu sprowadzali, tworząc
tę wspólnotę sąsiedzką, byli ludźmi o niezależnym usposobieniu,
gotowymi mieszkać w pobliżu osiedli przyczep i ubojni
i otrzymywać pocztę od wiejskiego listonosza, który doręcza
przesyłki własnym samochodem, wychylając się przez okno, żeby
dosięgnąć skrzynek przy ulicy, w zamian za korzyści
z zamieszkiwania w strefie drugiej klasy, bez ciasno upchanych
domów i pełnych podpunktów rozporządzeń, w których mowa
o paleniu śmieci czy odprowadzaniu brudnej wody z pralki do
rynsztoka, czy o energicznych psach, które ujadają po nocach jak
burza, bo traktują pilnowanie serio.
– Cieszę się, że mi to mówisz – odparła. Miała na imię Toni;
przedstawiła się, kiedy zapukał do drzwi. – Teraz już wiem. Jeśli
tym psom coś się stanie… Jeśli uciekną albo zaczną kuleć,
cokolwiek, zabiję ciebie, twoją rodzinę, spalę wasz dom, a zgliszcza
zaorzę i posypię solą. Żyję wyłącznie dla tych psów. Jeśli będą miały
ochotę sobie pobiegać, to tak zrobią. Jak ci się nie podoba, przyjdź
i mi to powiedz. Ale jeżeli coś im się stanie, to winą obarczę ciebie
i poświęcę życie i wolność, żeby zniszczyć ciebie i wszystkich,
których kochasz.
Tak że Lotwis zostawił ją w spokoju.

 

David Foster Wallace Blady Król, tłum. Mikołaj Denderski